Karpiarstwo to jedna z tych dziedzin wędkarstwa, która w ostatnim czasie staje się coraz bardziej popularna w naszym kraju. Wreszcie zyskuje także uznanie jako dyscyplina sportowa. Wśród wędkarzy wielu poświęca swój czas właśnie karpiowaniu. Amatorzy i fanatycy karpiowania zakładają kluby i stowarzyszenia, których celem są wspólne wyprawy i propagowanie karpiarstwa. Należą do nich także wędkarze z Carp Riders Leszno. Relację z jednej z zeszłorocznych wypraw opisał Marek Grędziak
„Przygotowania”.
Nareszcie długo wyczekiwany urlop. Jak to bywa u karpiarzy nie może zabraknąć w nim kilku dni gdzieś nad wodą. Myśli biegnące w kierunku zmierzenia się z walecznym karpiem kłębią się w głowie i czasami powodują, że zapomina się o innych przyziemnych rzeczach. Tak było i tym razem. Tygodniowe przygotowania obmyślania strategii , aby skusić te największe do tego, żeby dały się przechytrzyć. Głowa bolała, mózg pracował na 200 procent, aby tylko wyprawa okazała się udana. Po tych wszystkich dniach logistycznych przygotowań nadszedł dzień wyjazdu. Wyjazd planowany na ósmą rano, ale już o szóstej pełna gotowość. W końcu ruszamy. Droga długa i trwa nieskończenie, ale w końcu przychodzi jej kres. Meldujemy się nad wodą i wzrokiem ogarniamy miejsce do którego dotarliśmy. Znowu ogrom myśli w głowie. Czy przygotowane przynęty będą trafione? Czy miejsca, które wybraliśmy okażą się dobre? Ale to już nie czas na bzdury. Trzeba się zabrać do pracy. Przygotowanie miejsc, rozbicie obozu to czynności, które zajmują wiele czasu. Wszystko musi być tak przygotowane, aby zapewnić komfort i dobre samopoczucie. Przecież spędzimy tu pięć dni. Rozpoczynamy od rozbicia namiotów. Później łóżka, śpiwory i cała reszta bagaży. Gdy tymczasowe mieszkanko jest już gotowe, rozpoczynamy zbrojenie sprzętu.„Osprzętowanie”.
Wędki, kołowrotki, zestawy końcowe i w końcu czas na smakołyki, które starannie przygotowaliśmy dla naszych „misiaczków”. Ciekawe czy będą im smakowały? Głęboko wierzymy, że właśnie to jest to. Gdy wszystko wydaje się ogarnięte, bierzemy się wspólnie za pompowanie pontonu. Będzie nieodzowny, gdyż nasze wytypowane miejscówki mamy około 170 metrów od naszego brzegu. Ponton w końcu gotowy do wodowania. Rzucony na wodę dumnie uniósł się na powierzchni. Decydujemy się na wywózkę i punktowe nęcenie na zestawy. Czynimy tak kij po kiju aż w końcu wszystkie wędki zaległy na rodpodach. Jeszcze tylko sprawdzić ustawienie hamulców przy kołowrotkach oraz włączenie sygnalizatorów brań i można powiedzieć, że zasiadka rozpoczęta. Teraz ze spokojem można cieszyć się otaczającymi nas widokami. Wszystko prezentuje się olśniewająco. Na wodzie zaległ spokój, przerywany gdzie niegdzie odgłosami ptactwa i od czasu do czasu szumem gęstego sitowia powodowanym przez podmuchy lekkiego wiaterku. Są już późne godziny popołudniowe. Teraz chętnie wypiłoby się jakąś kawkę. Odpalamy gazówkę i w chwilach oczekiwania otwieramy piwko, aby uczcić fakt, że wyjazd na zasiadkę uważamy za otwarty. Towarzyszą przy tym gorące dyskusje. Tematem są oczywiście karpie. Każdy z naszej trójki nie może się doczekać tego upragnionego głosu sygnalizatora, dźwięku obracającej się szpuli w kołowrotku i oczywiście holu. Holowanie to jest coś, co dostarcza nam karciarzom takiej adrenaliny, że zapomina się o całym świecie. Niespodziewane odjazdy i przygięcia wędzisk doprowadzają nas do stanu, którego ciężko nazwać. Im hol dłuższy, im więcej w nim zwrotów akcji, tym głębiej zapada w pamięci. Z tego biorą się późniejsze opowieści, podczas których przeżywa się to raz jeszcze.
„I zaczęło się”.
Pierwsza noc okazałą się spokojna. Pewnie karpie chciały dać nam odpocząć po wczorajszym ciężkim dniu. Wyspani i wypoczęci, z uśmiechem na twarzy witamy poranek gorącą kawą. Jesteśmy pełni dobrych nadziei. Obchodzimy sąsiednie stanowiska i dowiadujemy się, że tutaj nocka również minęła bez brań. Tylko na jednym miejscu koledzy zaliczyli branie, lecz podczas holu niestety spięli karpia. Wracamy do siebie, bo powoli zaczyna nas kręcić w brzuchu. To oznaka, że czas najwyższy na śniadanko. Tak też zrobiliśmy. Po posiłku samopoczucie poprawił się jeszcze bardziej. Sprawdza się fakt, że z pełnym brzuchem świat wygląda jeszcze bardziej kolorowo. W naszym przypadku jeszcze bardziej karpiowo. Zbliża się godzina jedenasta. Sielską sielankę przerywa głos centralki. Patrzymy po sobie ze zdziwieniem. Przecież brania tutaj przeważnie zdarzają się w porach wieczornych i nocnych. Ale nie czas się nad tym zastanawiać skoro sygnalizator cały czas daje sygnał alarmu. Zrywamy się wszyscy. Ja przodem, bo to przecież u mnie. Swinger porusza się wolno to do góry to na dół. Nie zastanawiam się długo. Wbijam się w wodery i chwytam za kij. Zacięcie i czuję, że coś jest. Umysł cały czas pracuje na wysokich obrotach. Cóż my tam mamy? Hol przebiega spokojnie. Myślę, że to raczej nic dużego. Im bliżej brzegu tym bardziej czuję rybę. Walczy przy dnie, ale bez nagłych zrywów, spokojnie, ale stanowczo, kątem dna oka widzę kolegę z podbierakiem w pełnej gotowości. Jeszcze trochę. Cały czas nie widzimy ryby. Trzyma się dna. Walczy, ale nie ostrymi zrywami tylko typowym murowaniem do dna. Ukazuje nam się ścieżka bąbli na powierzchni wody, kij nieźle przygięty, a ryby cały czas nie widać.Dociera do mnie, że nie mogę jej za bardzo oderwać od dna.
Cały czas szoruje po nim, a na powierzchni przede mną same bąble. Co chwilę lekko gra hamulec. W końcu czuję, ze udało mi się ją podnieść wyżej. Po chwili na powierzchni ukazało się zawirowanie. Ale kontaktu wzrokowego nadal brak. Widzę, że podbierak jest już gotowy, więc próbuję go tam naprowadzać. Nie jest lekko, co uda mi się go wywindować w górę to za chwilę muszę popuszczać na hamulcu. Nareszcie moje starania przynoszą efekt. Na powierzchni ukazuje się grzbiet, później ogon aż w końcu widzimy cały jego kształt. Teraz do podbieraka. Widzę, że to już jest ten czas. Stopniowo kawałek po kawałku zbliżamy się do siatki. Jest! Karp w podbieraku. Z ust wyrywa mi się okrzyk. Ręka w górze, uśmiech od ucha do ucha. Z Piotrem, który mi podebrał rybę przybijamy piątki no i na brzeg. Widzę, ze Piotr ma małe kłopoty z podniesieniem siatki z wody. To dobrze wróży, ale staram się zachować zimną krew i spokój. Widzę, ze ryba jest niemała. I ten wielki łeb! W głowie mam namieszane, ale boję się typować wagi. Na brzegu kolejna piątka i gratulacje od Marka. Mata już namoczona i przygotowana. I tam trafia podbierak z jego zawartością. I to nie małą zawartością. Jest wielki. Szeroka nasada ogona, wielki łeb i ogromny brzuch. Widać, że jedzonko, które mu podrzuciłem nieźle smakowało. Opchał się do granic możliwości.Chyba przez to, był taki ociężały i zbyt ostro nie walczył podczas holu. Nadeszła chwila prawdy, czyli ważenie ryby. Wskazania wagi zatrzymały się na 18,5 kg! Okrzyk radości! Kolejne przybicie piątek. To moja nowa życiówka.
Ależ jestem szczęśliwy. Co chwilę karpia polewamy wodą i obchodzimy się z nim delikatnie, aby w jak najlepszej formie wrócił za chwilę powrotem do swego wodnego świata. Jeszcze tylko sesja fotograficzna ze zdobyczą i nadszedł czas na pożegnanie z karpiem. Na macie zanoszę go do wody. Ostatnie spojrzenie w oczy i pozwalam, aby swobodnie mógł odpłynąć. Karp jest spokojny. Powoli dochodzi do siebie. Na pewno jest zmęczony holem i przebywaniem poza wodą, ale coraz pewniejsze ruchy jego płetw i skrzeli pokazują, że za chwilę będzie gotowy. Jeszcze kilka ruchów ogonem i karp majestatycznie odpływa. Ja na pożegnanie macham mu ręką i zastanawiam się czy on to widzi i co w ogóle czuje. Odprowadzam spojrzeniem znikający w wodzie cień i jestem szczęśliwy. Powoli uchodzi z nas adrenalina. Zaczynamy myśleć normalnie. Dopiero teraz chwytając za wędkę patrzę na jaką kulkę skusił się karp. Skuteczny okazał się bałwanek o smaku czarnej porzeczki plus pływak truskawka. Szykuję nowy zestaw i czas na wywózkę. Nie zmieniam smaków. Powoli podpływamy pod miejscówkę i kładę zestaw. Zasypuję dookoła trzema garściami kulek i powrót na brzeg. Na brzegu zastanawiamy się czy na ten sam zestaw ponownie skusi się jakiś karp. Popołudnie mija spokojnie. Nadszedł wieczór, który przywitał nas deszczem. Usiedliśmy wygodnie pod parasolem i przy piwku oczekiwaliśmy cóż nam przyniesie dzisiejsza nocka. Długo nie posiedzieliśmy gdyż chłód i wilgotne powietrze nie sprzyjało dobremu samopoczuciu. O godzinie dwudziestej drugiej rozchodzimy się do swoich namiotów. Zasypiam. Nagle budzi mnie moja centralka. Wyskakuję szybko z namiotu. Widzę, że to ten sam kij. Zacięcie i wiem, że holuję. Ten jest na pewno waleczniejszy gdyż częściej daje znać o sobie większym ugięciem kija. W końcu mam go w podbieraku. Nie jest tak duży jak ten złowiony w dzień. Po zważeniu okazuje się, że ma 13 kg.
Znowu mam rękę w górze i wydaję okrzyk radości! Moja przynęta i miejsce położenia zestawu znowu okazuje się trafione. Patrzę na zegarek. Jest dwudziesta trzecia. Branie nastąpiło chwilę po tym jak usnąłem. Karp na resztę nocy trafia do worka. Sesję fotograficzną zrobimy rano. Znów wywózka zestawu. Nie wiem, która jest godzina, gdy powrotem wskakuję do śpiwora. Spanie tej nocy nie było mi jednak dane. Przenikliwy dźwięk centralki i sygnalizatora stawia mnie na nogi i przed czwartą rano biegnę do wędek. Widzę, że szpula przy kołowrotku cały czas równo się obraca a sygnalizator chce zwariować. Tym razem drugi zestaw dał znać o sobie. Czuję po kiju i po samym holu, że z drugiej strony mam nie lada przeciwnika. W czasie holu po którymś zwrocie kierunku ucieczki karp przechodzi mi przez drugi zestaw. Zaczyna grać drugi sygnalizator. Cofam się aby go wyłączyć. Jeszcze chwilę walczę z rybą i po którymś jej nawrocie tracę ją. Poczułem luz na kiju i już wiedziałem, że w tym pojedynku to karp okazał się wygranym. Cóż, takie rzeczy się zdarzają. Zwijam obydwa splątane zestawy. Próbuję je rozplątać, ale karp nieźle nawywijał. W końcu do śmieci trafia dobre 100 metrów plecionki. Tym razem ryba skusiła się na grzybka o smaku ananasa. Tenże sam zestaw wywozimy, aby położyć w miejscu gdzie leżał jeszcze jakiś czas temu. Zrobiła się czwarta rano. Jeszcze chwila i wstanie nowy dzień, a my z powrotem do śpiworów. Zasnąłem nawet nie wiem kiedy. Ze snu budzi mnie znowu głos sygnalizatora. Tylko sceneria jest już całkiem inna. Jest piękny słoneczny poranek. Godzina ósma z minutami a ja znowu w wodzie i robię to, co naprawdę lubię. Holuję. Po krótkim holu w podbieraku ląduje dziesięciokilowy karpik. Tym razem dobrze się sprawdził ten sam zestaw, który położyłem kilka godzin temu. Zawsze miałem sentyment do kulek ananasowych. Karpie pewnie też go bardzo szanują i często smakują. Nie ma to jak rozpocząć dzień od holu i zakończyć sesją zdjęciową z wąsatym „misiaczkiem”. Piękne jest życie karpiarza.
Po wypuszczeniu karpia zaczynamy dyskusję na temat, dlaczego karpie nie wchodzą w łowiska Piotra i Marka? Może by coś pozmieniać? Koledzy decydują się na przesunięcie o kilka metrów miejsc położenia zestawów. Małe zmiany następują również w przynętach. Ciekawi jesteśmy czy teraz coś się zmieni. Jak dotąd widać, że w moje miejscówki karpie wchodzą dość regularnie. Cieszę się, ze udaje mi się łowić karpie, ale chciałbym żeby również u moich kompanów też zaczęło się coś dziać. Dobrze byłoby gdyby mogli też pokrzyczeć w zadowoleniu ze swojej zdobyczy. Jesteśmy zgraną ekipą, każdy z nas potrafi się cieszyć z dobrych efektów drugiego. I tak każdą udaną zasiadkę traktujemy, jako sukces całego naszego teamu. Z każdego wyjazdu czerpiemy nowe doświadczenia. Tak więc zobaczymy czy wprowadzone zmiany przyniosą jakieś efekty. Wywozimy po kolei zestawy wprowadzając wymyślone przez nas korekty. Po robocie nadszedł czas na oczekiwanie. W międzyczasie całkowicie zmienił się kierunek wiatru. Gdzieś po cichu i głośno mówimy, ze to może właśnie to, czego było potrzeba. I w końcu doczekujemy się. Centralka Marka daje znać o tym, że trzeba się ruszyć. Marek biegnie ile sił. My oczywiście za nim. Zacina a my patrzymy na szczytówkę jego wędziska. Siedzi. Widać, że na końcu zestawu ma karpia. Jestem w woderach, więc chwytam za podbierak i wchodzę do wody. Piotr w tym czasie szykuje na brzegu matę i wiadro z wodą. W naszej ekipie wszyscy wiedzą, co robić w danej chwili. Uzupełniamy się nawzajem na każdym kroku. Ryba jest już coraz bliżej brzegu i uparcie odbija w bok w kierunku gęstej trzciny. Markowi udaje się zmienić jej plany i po chwili widzimy, ze żyłka wchodzi do wody idealnie na środku jego stanowiska. Ale karp cały czas walcząc mocno trzyma się dna. Ciężko go podnieść. Kolejna próba nic nie przynosi. Co jedynie kolejne odejście od brzegu. Znów zawrót i skracanie żyłki. Przeciąganie trwa. W końcu ukazuje się grzbiet. Ale tylko na chwilę. Widzimy mocne uderzenie ogona i karp znowu znika pod wodą, wybierając kolejne metry żyłki. Zabawa przednia z naprawdę godnym przeciwnikiem. Jeszcze jedno kółko i znów go widzimy. Stoję z zanurzonym podbierakiem i czekam tylko na właściwy moment, aby go podebrać. Jest coraz bliżej. Trzy metry, dwa, jeden do podbieraka. I znów uderzenie ogona, przewala się na bok przed podbierakiem i znika pod wodą. W tej samej chwili widzimy jak wędka w rękach Marka prostuje się a żyłka wiotczeje. Wszyscy już wiemy, co się stało. Patrzymy po sobie i jakoś nikt nie może wydobyć z siebie słowa. Przerywam milczenie słowami „karp wygrał, ale było bardzo blisko”. Wychodzę z wody. Miny mamy nietęgie. Tak też się zdarza. Pocieszamy Marka, mówiąc, ze kolejny na pewno będzie jego. Razem oglądamy zestaw szukając jakiegoś wytłumaczenia na zaistniałą sytuację. Wydaje się, że wszystko jest w porządku. No szkoda. Jednak nie czas na dyskusje. Trzeba jak najszybciej wywieźć zestaw. Tak też robimy. Po wszystkim wracamy do stolika i dyskusja ożywia się na nowo. Każdy z nas snuje jakieś sugestie, ale jaka jest prawdziwa to wie tylko sam karp. Dzień zleciał na rozmowach o tym i owym. Nadszedł wieczór, a następnie noc. Sygnalizatory milczały a my poszliśmy spać. Ta noc była naprawdę spokojna. Nie działo się nic. Karpie zrobiły sobie małą przerwę w żerowaniu. Z samego rana spotykamy się i rozmawiamy o spokojnie minionej nocce a tu u Marka branie. Kij wygięty i nieźle pulsuje. Tym razem wszystko pięknie się kończy. Waleczny karp ląduje w podbieraku a jego łowca już wie, że ma swoją nową życiówkę. Marek zaraził się karpiowaniem w ubiegłym sezonie. To właśnie my, czyli Piotr i ja jesteśmy tymi, którzy zarazili go tą pasją. Zimę poświęcił na kompletowaniu podstawowego sprzętu, a nowy sezon rozpoczął już, jako prawdziwy karciarz. Tak więc radość nasza była nie do opisania, a sam łowca z wrażenia i szczęścia był wniebowzięty. Karp trafił na matę i w pełnej okazałości cieszył nasze oczy, a najbardziej samego Marka. Troskliwie polewał go wodą, patrzył mu w oczy, głaskał i dziękował, że dał mu szansę złowienia. Prawdziwy karpiarz wie, o co chodzi, gdy przypomni sobie czas pierwszych łowionych karpi. Te chwile naprawdę głęboko zapadają w pamięci. Nadszedł czas ważenia. Karp trafił do worka, zawisł na wadze. Wskazania wagi zatrzymały się na 13,5 kg. Jak już wspomniałem to nowy rekord życiowy naszego kolegi, a poprawił go aż o jedenaście kilogramów.
Ryba połakomiła się na bałwanka z kulek o smaku tuńczyka i pop-upa ananasa. Oczywiście zestaw z tymi samymi kulkami trafia z powrotem do wody. Okazał się skuteczny, więc nie ma potrzeby go zmieniać . Po wywiezieniu zestawu szykujemy szybkie śniadanie i wypijamy kawę. Teraz do pełni szczęścia niech coś się zacznie dziać u Piotra. Tylko Piotr jest na razie bez ryby i bez brania. Do końca naszej zasiadki został jeszcze ten dzień, nocka i jutrzejszy poranek. Piotr całkowicie zmienia strategię, którą szykuje na południe. Ciekawe co nam przyniesie ta ostatnia doba łowienia. Rozmawiamy dopijając kawę i w chwili, gdy wstajemy od stolika odzywa się moja centralka. Nawet nie wiem, kiedy znalazłem się przy kijach, ale najważniejsze, że kij nieźle pracuje. Do podbieraka trafia śliczny 11-kilogramowy karp. Ma piękny pomarańczowy ogon. Myślę sobie, że to już czwarty, a przed nami jeszcze doba zasiadki. Może jeszcze coś się uda złowić. Karp połakomił się na kulkę czarna porzeczka z truskawkowym pop-upem. Ja również nic nie zmieniam przy zestawie.
Wywieziony i obsypany garścią kulek po chwili czekał na kolejnego „prosiaczka”, któremu owocowe kulki zasmakują i będzie miał chęć je przegryźć. Nadeszło popołudnie. Piotr zwinął swoje zestawy. Czas na wprowadzenie w życie nowego planu. Daję mu dwie garście kulek czarnej porzeczki na rybnym miksie. W moim łowisku już się sprawdziły, więc może to też coś pomoże. Razem płyniemy wywieźć zestawy. Pierwszy zestaw zostaje położony pod drugim brzegiem na 60-centymetrowej wodzie. Tam właśnie widzieliśmy spław karpia. Drugi ląduje 20 metrów obok na wodzie o głębokości ok. 1 metra przy rzadkich trzcinach. Wszystko zostaje postawione na jedną kartę, ale czasami trzeba kombinować właśnie w taki sposób. Pełni nadziei siadamy przy wieczornym piwie, myśląc, co nam przyniesie noc i ostatni poranek wyprawy. Rozchodzimy się jak zwykle około 22. Zbyt długo nie pospaliśmy… ba, nawet nie zmrużyliśmy oka, gdy odezwały się sygnałki u Piotra. Słyszałem je z mojego namiotu wiec od razu wyskakuję i pędzę na jego stanowisko. Widzę, że Piotr już holuje. Chwytam za podbierak i już w gotowości czekam w wodzie. Wymieniamy ze sobą kilka zdań, że zmiana miejscówek była słuszna i w końcu doczekał się. Reszta potoczyła się standardowo. Hol, podbierak i karp na macie. Najważniejsze, że już każdy z nas zaliczył karpia. Karp nie jest duży. Ma 7,5 kg, ale po czterech dniach bez brania nasz kolega w końcu jest uśmiechnięty i zadowolony. Śmiejemy się i mówimy, ze to worek dopiero się otworzył. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, ze to prawda. Karp ląduje w worku i do rana czeka na zdjęcia. Szybko wywozimy zestaw i idziemy spać. Około godziny 2 znowu słyszę sygnałki. Teraz zagrały u Marka. Znów wybiegam z namiotu i biegnę, teraz w drugą stronę. Marek zaciął i holuje, ale w połowie holu ryba schodzi z haka. Znowu ryba wygrała. Od razu wywozimy zestaw i kładziemy go w to samo miejsce. Po powrocie na brzeg krótka dyskusja i z przeczuciem, że za długo nie pośpimy, idziemy spać. Patrzę na godzinę, jest 3. Mówię, że to magiczna godzina i ze zaraz dopiero się zacznie. Ze śmiechem każdy z nas idzie do swojego namiotu. Chwytam za suwak zamka żeby go rozpiąć i w tym momencie u mnie zaczyna grać. Zapominam o suwaku, o zamku, o namiocie i o spaniu tym bardziej. Doskakuję do kija. Zacinam i znowu zapominam, co się dzieje dookoła. Cały hol nie trwał długo, bo karp okazał się niezbyt duży.
Tylko 8,5 kg. Ale i tak cieszę się bardzo. To już piąty mój karp podczas zasiadki. Ten również trafia do worka oczekiwania na poranną sesję zdjęciową. I znów wywózka. I znów rozchodzimy się spać. Zrobiła się 4 nad ranem, kiedy kładę się spać pod śpiworem. Tym razem udaje się zasnąć. Kolejna pobudka następuje o 7.30. I znów u mnie. Jeszcze chyba we śnie wybiegam z namiotu i biegnę do wędek. Z każdą chwilą budzę się bardziej. Pomaga mi rytmiczne pulsowanie na końcu kija. W międzyczasie obydwoje moi koledzy zdążyli się wybudzić ze snu i przybiegli na moje stanowisko. Piotr wskoczył w wodery i widzę, że jest gotowy do podbierania. Zwijam żyłkę metr po metrze. Ryba jest coraz bliżej, ale u wlotu w moje stanowisko ostro odbija w lewo próbując wejść w trzciny. Haczy się o kilka pojedynczych pędów. Widzimy go pod powierzchnią wody przy ostatniej trzcinie. Tuż nad nią na tej samej trzcinie widzę zaczepiony klips z ciężarkiem. Taka sytuacja przytrafiła mi się po raz pierwszy. Zastanawiamy się, co robić? Nie chcę przeciągać karpia na siłę gdyż boję się żeby nie przedrzeć rybie pyska. Piotr decyduje się podejść jak najbliżej ryby. Woda prawie wlewa mu się do woderów. Podstawia podbierak, końcami palców chwyta trzcinę i po prostu ją łamie. Żyłka się luzuje a cały zestaw wraz z karpiem wpada do podbieraka. Dużo nie brakowałoby stracić rybę, ale na całe szczęście to znowu my mamy ręce w górze i tryumfujemy. Wynosimy karpia i kładziemy na matę. Po zważeniu okazuje się, ze do moich zdobyczy dokładam kolejne 13,5 kg.
To moja szósta ryba. Jestem naprawdę usatysfakcjonowany. Cieszę się niesamowicie. Po małej chwili miły dla ucha dźwięk dociera ze stanowiska u Piotra. Wspaniały poranek. Ostry odjazd zostaje przerwany zacięciem i wiemy już, ze to coś większego. Twarde rytmiczne bicie do dna pokazuje, że to nie będzie mała ryba. Piotr spokojnie pompuje rybę i skraca żyłkę ,ryba cały czas nieźle muruje do dna. Kilka prób naprowadzenia ryby na podbierak nie daje rezultatu. Karp toczy koło za kołem jakieś 10 metrów przed podbierakiem, lecz wciąż go nie widać. Co uda się go przyciągnąć bliżej, ten za chwilę robi zwrot i znów wybiera żyłkę. Ta zabawa trwa już dość długo, więc zaczynamy się powoli obawiać tego żeby tej ryby nie stracić. Stoję z podbierakiem i cały czas czekam w gotowości.
Karp zbliża się niebezpiecznie do trzcin. Widzę jak kij mocno się wygina, gdy Piotr próbuje przytrzymać rybę przed zaparkowaniem w zaroślach. Udaje mu się. Karp wychodzi przy tym na powierzchnię. Ale pokazał się tylko na chwilę. Znowu wykonał zwrot do trzcin. Znowu jest coraz bliżej nich. Widzę go jest w połowie wody. Mówię do Piotra żeby postarał się go jeszcze trochę podnieść. Powoli mu się to udaje. Wyczekuję jeszcze chwilę i gdy widzę już całego karpia podsuwam podbierak i podnoszę go. Ryba wpada do siatki przed samymi trzcinami. Udało się. Zerkam do siatki a później na Piotra. Przybijam mu piątkę i mówię mu, że właśnie też poprawił swoją życiówkę. Podbierak z rybą wynoszę na brzeg i kładę na macie. Musiałem włożyć w to trochę wysiłku. Karp tak samo jak we wodzie chce walczyć również na macie. Piotr prawie się na niego kładzie. W końcu udaje mu się uspokoić karpia żeby można było go zważyć. Wszyscy wpatrujemy się w wagę. 18 kg. Wielka radość maluje się w Piotra oczach.
Oczywiście gratulujemy koledze i wśród gromkich okrzyków przybijamy piątki i klepiemy po ramieniu. To ostatni poranek przed naszym wyjazdem. Jesteśmy trochę smutni z racji tego, że za kilka godzin trzeba będzie zacząć się pakować, ale ten czas chcemy wykorzystać do końca. Od razu po zrobieniu zdjęć i wypuszczeniu karpia wskakujemy do pontonu, żeby wywieźć zestaw. Gdy przybiliśmy z powrotem do brzegu decydujemy, ze wyciągniemy już ponton z wody i zajmiemy się jego czyszczeniem. Akurat starczy czasu, żeby mógł jeszcze przeschnąć przed spakowaniem. Tak też zrobiliśmy. Wypucowany ponton dobrze spłukaliśmy wodą i oparliśmy o najbliższe, najgrubsze drzewo. No cóż, może by teraz powoli zabrać się za zwijanie reszty maneli z naszego obozu. Każdy z nas udał się na swoje miejsce i zajął swoimi czynnościami. Krok po kroku zwijaliśmy i pakowaliśmy to, co było można. Tylko wędki na stanowiskach postanowiliśmy zostawić na sam koniec. Minęła godzina 11. Zabrałem się do składania namiotu. W chwili, gdy zdejmowałem narzutę z namiotu pracę moją przerywa ostry dźwięk sygnalizatora. Rzuciłem wszystko i popędziłem do wędek. Cały czas jedzie. Chwytam kij, ręka na szpulę, ale cały czas muszę popuszczać. Nagle zatrzymał się. Próbuję pompować, ale nic z tego nie wychodzi. Pewnie wbił się w przeciwległe trzcinowisko. Zapada szybka decyzja, płyniemy po niego. Chłopaki biegną po ponton i szybko go wodują. W kilka sekund siedzimy w nim z Piotrem i płyniemy do ryby. Mam cichą nadzieję, ze może za chwilę poczuję na kiju pulsowanie, co by świadczyło, ze karp wyszedł z trzcin. Jednak nic takiego się nie staje. Wciąż jednostajny opór. Dopływamy. Widzimy już dobrze, w którym miejscu karp wszedł w rośliny. Dość mocny wiatr trochę nam przeszkadza w manewrowaniu pontonem. Powoli staram się wyczepić żyłkę. Widzę już początek przyponu strzałowego. Wyczepiam kolejne pędy i chwytam za koniec strzałów ki. Wciąż czuję tępy opór. Zbliżam się do kolejnej kępy trzcin i ukazuje mi się klips od ciężarka. Wpatruję się w wodę chcąc dojrzeć cień ryby. Niestety jej już tam nie ma. Docieram ręką do końca zestawu i wypinam haczyk z trzciny. Wymieniamy z Piotrem tylko kilka krótkich zdań. Wiemy, o co chodzi. Zdajemy sobie sprawę, że ten karp tak samo jak my walczy o coś. On walczy o byt w jeziorze i o to żeby kolejnym razem znów być bardziej chytrym od swojego przeciwnika. Dać mu się wywieźć w pole i zostawić z głową pełną przeróżnych myśli, co było nie tak. Taka właśnie jest dola karciarza. Trzeba mieć również uchylony kawałek szczęścia żeby móc znaleźć się w tym wszystkim. Płyniemy do brzegu. Nagle widzimy na stanowisku u Piotra jakieś poruszenie. Widzimy jak Marek podbiega do jednego z kijów, zacina i rozpoczyna hol. A my w połowie jeziora. Piotr, który siedzi przy wiosłach rozpoczyna ostro nimi przebierać, żeby jak najprędzej wrócić do brzegu. Ponton z nami na pokładzie mknie niczym wodolot. W mgnieniu oka jesteśmy na brzegu. Piotr przejmuje wędkę od Marka. Pierwszą fazę holu ma już za sobą. Teraz pozostaje mu tylko doholować zdobycz do podbieraka. A ryba jest bardzo waleczna. Robi ostre odjazdy to w prawo, to w lewo. Jednak po chwili zaczyna słabnąć. Jej zwroty nie są już tak gwałtowne. Kilka razy pokazała nam się na powierzchni. Widząc podbierak odjechała jeszcze raz na kilka metrów, ale wyczerpała się tym odejściem jeszcze bardziej. Kolejne naprowadzenie ryby na podbierak i jest już nasza. Wpatruję się… piękny lampas. Stwierdzam od razu, że to najpiękniejszy karp tej wyprawy. I można powiedzieć, że na sam koniec. Jesteśmy urzeczeni widokiem. Piękne duże łuski rozciągające się pasem po całej długości czynią karpia naprawdę wyjątkowym. Piotr czuje się spełniony. Po czterech dniach bez brania, w ostatnią dobę pokazał niesamowity finisz. Trzy karpie. Jednak decyzja podjęta wczorajszym popołudniem w końcu okazała się skuteczna. Jednym słowem warto było czekać 4 doby, aby w tą 5-tą ostatnią pokazać, że upór i poświęcenie to cecha prawdziwego karpiarza. Gdy emocje tego szalonego poranka zaczęły z nas uchodzić, dociera do nas, że w sumie to już koniec naszej zasiadki. Kończymy ją ostatnim wspólnym zdjęciem.
Cała nasza trójca i 11-kilowy karp lampasowy. Ostatnia i najładniejsza ryba tej naszej 5-dobowej zasiadki. Jeszcze wszyscy spoglądamy za nią, gdy odpływa wypuszczana przez naszego kompana. Takie chwile pamięta się długo. Po tym wszystkim kończymy zwijanie obozów. Zwijamy i pakujemy wędki i całą resztę sprzętu. W myślach obiecujemy sobie, że jeszcze tu kiedyś wrócimy. Ruszamy w drogę powrotną do swoich domów i rodzin. Pięknie jest wiedzieć, że gdzieś tam ,ktoś na nas czeka i pewnie tęskni tak jak my. Nie samymi karpiami karpiarz żyje…
Z karpiowym pozdrowieniem
Marek Grędziak
Komentarze
POZDROWIENIA
PS: czekam na relacje z zasiadek w pełnym składzie teamu