11 października wybrałem się na kolejną wyprawę spinningową wspólnie z kolegą Mariuszem Drogosiem - opisuje swoją wyprawę Sebastian Rej - Naszym celem były grube, jesienne bolenie. Zamierzaliśmy obłowić tego dnia dobrze już nam znany zewnętrzny zakręt z bardzo urozmaiconymi ostrogami. Na początku zakrętu znajdowały się krótkie i płytkie ostrogi, a w dalszej jego części dłuższe i głębsze. Potencjalnych, boleniowych "met" było t
am bez liku. Rozpoczęliśmy od obławiania ostrogi, która niemal zawsze w pierwszych kilku rzutach obdarzała pięknym boleniem. Lecz nie tym razem. Po kilku zmianach woblerów i sposobie ich prowadzenia powędrowaliśmy dalej. Na kolejnych ostrogach bolenie wykazywały jako taką aktywność. Interesowały się woblerem, ale kończyło się tylko na odprowadzeniu przynęty, co objawiało się charakterystyczną "falką" na powierzchni wody. Coś było ewidentnie nie tak. Ale nie zamierzałem tak łatwo się poddać. Dokładnie obławiałem po kolei każdą ostrogę, zaczynając od basenu, jego styku z warkoczem, samego warkocza wraz z rozmyciem a kończąc na napływie ostrogi.
Na szóstej z kolei ostrodze zastosowałem pewien boleniowy trick. A mianowicie prowadząc jednostajnie wobler, co kilka obrotów przyspieszałem korbką kołowrotka a wówczas przynęta wyglądała jak uciekająca w panice rybka. I już w drugim rzucie okazało się to kluczem do sukcesu. Co prawda samo branie przypominało bardziej zahaczenie jakiejś podwodnej roślinności i nie miało charakterystycznego boleniowego "kopnięcia", ale po szybkim zacięciu z nadgarstka poczułem na kiju ciężar. Ryba od razu ruszyła z nurtem. Ale aby nie pozwolić jej na zbyt daleki odjazd, hamulec w kołowrotku lekko podkręciłem i zacząłem "pompować". Po sposobie brania byłem przekonany, że zapewne holuje bolenia może lekko przekraczającego sześćdziesiąt centymetrów. Lecz hol trwał podejrzanie zbyt długo. Gdy tylko podholowałem rybę nieco bliżej, ta ponownie odjeżdżała na środek basenu. Nawet pomyślałem, czy nie jest może aby podpięta. Dopiero po dobrych kilku minutach, pierwszy raz zobaczyłem, że faktycznie mam do czynienia z boleniem który jest prawidłowo zapięty w pysku na przednią kotwiczkę. Ciężko było mi do końca ocenić jego rozmiary, chociaż kolega Mariusz stwierdził, że będzie to okaz przekraczający siedemdziesiąt centymetrów. Nawet pierwsza próba podebrania okazała się nieudana, gdyż boleń zachował jeszcze na tyle sił mimo dość forsownego holu, aby zrobić ostatni odjazd tuż spod moich nóg. Za drugim razem udało się podebrać rapę. Dopiero wtedy gdy wyjąłem ją z wody, przekonałem się o jej faktycznych gabarytach.
Miarka pokazała równe 75 cm. Również ciężar ryby okazał się bardzo przyjemny, gdy kolega pstrykał mi pamiątkową fotkę. Pozostało tylko jedno. Oddać okaz z powrotem Odrze. Umieściłem rybę w wodzie na napływie i trzymając za nasadę ogona napowietrzałem poruszając delikatnie w przód i w tył. Już po chwili boleń próbował się zerwać do ucieczki, lecz wolałem dłużej przytrzymać rybę w dłoniach aby mieć pewność, że odpłynie w dobrej kondycji. Gdy tylko poczułem i zobaczyłem, że boleń energicznie się porusza zwolniłem uścisk i ryba pięknie odpłynęła w kierunku środka rzeki.
Bolenia długości 75 cm wyholowałem na Odrze poniżej Wrocławia za pomocą zestawu składającego się z wędziska spinningowego długości 275 cm o ciężarze wyrzutowym do 18 gramów, plecionki grubości 0,12 mm zakończonym metrowym przyponem z żyłki grubości 0,20 mm dla lepszej amortyzacji i agrafki nr 14. Przynętą był boleniowy wobler długości 9 cm.