Kolejne zgłoszenie tym razem pięknego lina nadesłał Sebastian - 25 maja udałem się na starorzecze Odry z delikatną wędką spławikową, w celu zasiadki na białoryb. Od samego świtu była piękna pogoda. Bezchmurne niebo o świcie zwiastowało wysoką temperaturę w ciągu dnia. Po zniesieniu całego niezbędnego sprzętu na miejsce połowu,
najpierw przystąpiłem do wstępnego namoczenia zanęty, a w tym czasie zmontowałem moją delikatną, trzyskładową odległościówkę o ciężarze wyrzutowym do 12 gramów, przygotowałem podbierak na długiej sztycy i całe stanowisko. Gdy wszystko już zorganizowałem wokół siebie domoczyłem zanętę, dodałem do niej białe robaki i pinkę i posłałem na początek 4 średniej wielkości kule tuż obok znajdujących się niedaleko brzegu grążeli. Na haczyk założyłem 3 białe robaki i zarzuciłem kilkanaście centymetrów od pływającej roślinności. Niemal od razu zaczęły się brania niedużych płoci. Jednak moim celem tego dnia było wstrzelenie się w większy kaliber białorybu, dlatego też byłem nie do końca zadowolony z takiego obrotu spraw ale z doświadczenia wiedziałem także ,że gdy tylko zanęconą "stołówkę" odwiedzi konkretny białoryb to drobnica szybko się wyniesie. Pozostało tylko cierpliwie czekać.
Kilka minut po dziewiątej słońce już o wiele bardziej zaczęło przygrzewać, brania drobnej płoci ustały a na powierzchni wody zaczęły się pojawiać drobne bąbelki, układające się w charakterystyczne ścieżki. Była to niewątpliwa oznaka linowego żerowania. Wędkarska adrenalina podskoczyła od razu. Tuż przed spławik podałem za pomocą procy małą kulkę sklejoną z białych robaków. Wystarczyło raptem kilka minut, aby ścieżka z drobnych bąbelków zaczęła "podążać" w kierunku spławika. Gdy do niego dotarła wystająca z wody czerwona antenka spławika leciutko przytopiła się kilka razy a chwilę potem zacząła wolno przesuwać się w lewo. Gdy tylko zaciąłem, ryba natychmiast szybko zaczęła uciekać w kierunku gęstej kępy moczarki, a wędzisko zgięło się w głębokie "C". Nie mogłem jej na to pozwolić. Podkręciłem hamulec kołowrotka o kilka ząbków i postanowiłem rozpocząć bardziej siłowy hol. Jednk obawiałem się o rozwój wydarzeń, gdyż jestem zwolennikiem delikatnych zestawów. Moja żyłka główna była grubości 0,14 mm, przypon natomiast 0,12 mm a ryba uparcie podążała w roślinność. Moim niewątpliwym atutem było bardzo elastyczne wędzisko, które świetnie amortyzowało zrywy i ucieczki ryby, nie pozwalając na zerwanie cienkiego przyponu, nawet przy bardziej podkręconym hamulcu. Hol nie należał to łatwych, ale takie momenty pamięta się potem długo. Po trzecim z kolei mocnym odjeździe nareszcie mogłem ujrzeć z jakim gatunkiem mam do czynienia. To był piękny, oliwkowy lin. Ryba była już na tyle zmęczona, że wyłożyła się na bok. Należało tylko ją podebrać.
Szybko wyjąłem haczyk i dokonałem pomiaru lina. Miarka pokazała równe 40 cm. Pstryknąłem jeszcze tylko pamiątkową fotkę i rybę szybko umieściłem w wodzie, gdyż było już bardzo gorąco. Po kilku minutach lin zaczął energicznie poruszać płetwą ogonową i gdy tylko zabrałem dłonie majestatycznie odpłynął i zniknął wśród gęstej moczarki.
Lina długości 40 cm wyholowałem za pomocą zestawu składającego się z trzyskładowego wędziska odległościowego długości 360 cm o ciężarze wyrzutowym do 12 gramów, spławika o wyporności 1 grama, żyłki głównej grubości 0,14 mm, przyponu 0,12 mm i haczyka nr 14. Przynętą były 3 białe robaki.