Końcówka kwietnia. Pojawiły się pierwsze "dusznawe" dni, jak to bywa przed burzą, a wraz z nimi, wyższe temperatury w nocy - pisze Mariusz Drogoś - Biorąc pod uwagę fakt, że do boleni zostało jeszcze kilka dni i gdzieś do tej majówki trzeba się "poszwędać", pomyślałem sobie, że może spróbuję złowić pierwszego w tym roku węgorza.
Kolega przytaknął na propozycję i w piątek (25.04.) kiedy wrócił ze szkoły ruszyliśmy w drogę. Po drodze zajeżdżamy do wędkarskiego, aby zaopatrzyć się w zanętę, gdyż w sobotę za dnia, będziemy chcieli sprawdzić, jak ma się sytuacja na opasce z po tarłowym jaziem.Nad wodą byliśmy tuż po godz. 17. Rosówki na hak i zestawy do wody z nadzieją, że może trafi się jeszcze za dnia jakiś lin, może okoń. "Niemrawe" krótkie brania pojawiły się natychmiast, ale któreś z kolei jest już pewne i żyłka ucieka z kołowrotka. Zestawy są "porządne", więc ryba nie ma nic do "gadania" i kolega szybko wyjmuje pierwszą rybę. Jest to okoń, który ma 36 cm. Jak na swój gatunek i polskie realia to już średniak w swoim gatunku. Jednak brakujące cm do tej "40", nadrabia w jakimś stopniu barwą - jak to ryba z czystej wody, która ma piękne, żywe kolory.Od początku łowienia, krótkich brań jest całkiem sporo i wygląda to tak, jakby ryby po wyczuciu oporu, który powstaje zanim zacznie żyłka wychodzić z wolnego biegu dają sobie spokój. Postanawiam trochę zmienić "taktykę" i po napięciu zestawu, wyciągam tyle żyłki, aby "zwisała" całkiem luźno. Efekt jest natychmiastowy -kolejne branie jest już pewne i zacinam pierwszą rybę. Tym razem na brzegu ląduje mały lin (mógł mieć 30 cm, mógł nie mieć). Obie ryby były zapięte bardzo delikatnie i całe węgorzowe haki były na wierzchu.Lin miał na sobie ślady, które świadczyły o tym, że w niedalekiej przeszłości wyswobodził się z paszczy drapieżcy.Z wieczora pojawiły się pierwsze w tym roku pioruny. Oczywiście towarzyszył im deszcz, który zmusił nas do schowania się w aucie. Na szczęście nie trwało to długo, burza przeszła obok a deszczowe chmury, tylko nas "zahaczyły". Tuż po godz. 23, jest pierwsze nocne branie. Po spokojnym (chociaż nie dla wszystkich, gdyż ryba była bardzo nerwowa), aczkolwiek zdecydowanym holu (w wodzie jest dużo roślinności i nie ma zbyt wiele miejsca na zabawy), przy brzegu pojawia się pierwszy w tym roku węgorz. Jest równie mały jak jego koledzy z roku poprzedniego, ale na początek niech będzie - na prawdziwe węgorze przyjdzie jeszcze czas (mam nadzieję). Kilka pamiątkowych zdjęć, mierzenie (62 cm) i ryba odzyskuje wolność.Poza tym braniem coś regularnie ogałacało haki z przynęt. W planach było sobotnie łowienie na Odrze więc nie siedzieliśmy całą noc przy kijach. Przed godz. 2 położyłem się w samochodzie nastawiając budzik na godz. 3, aby sprawdzić zestawy, które jak się później okazało miały puste haki. Następne sprawdzenie wykonałem o godz. 5 a przy wędkach ponownie zasiadłem przed godz. 7 rano.Plany były takie, aby po rozpaleniu ogniska i zjedzeniu czegoś na ciepło, zwinąć się i pojechać na rzekę. Jednak jak to czasami bywa wyszło to trochę inaczej. O godz. 7 po założeniu świeżej przynęty nastąpiło piękne branie. Najpierw ryba zniwelowała celowy luz a następnie przy wygiętej szczytówce zaczęła zabierać z kołowrotka żyłkę. Jak się okazało po pięknym braniu na brzegu wylądował niezbyt okazały okoń - taki między małym a średnim. Miał równo 30 cm. Był bardzo chudy a po energicznym braniu można się domyślać, że jest na ostrym po tarłowym żerze. Był zapięty pięknie za kącik - to lubię. Przed godz. 10 byliśmy już po "śniadanio-obiedzie", ale czekaliśmy jeszcze, aby wyschło wszystko co zdążyło z rana zwilgotnieć. O godz. 9 mam kolejne przepiękne branie, ale po tym jak zachowuje się ryba nietrudno się domyślić, że to kolejny okoń. Brat bliźniak - także 30 cm.Niewiele później ląduje na brzegu kolejny okoń tym razem taki z 27-28 cm a przed godz. 11 gdy na haku jest ostatnia rosówka jest następny odjazd. Tym razem okoń ma 31 cm. Przynęty się skończyły, wszystko wyschło więc spakowaliśmy się i przed godz. 13 pojawiliśmy się na Odrze gdzie czekał na nas Mariusz. Miał od rana na kiju kilka ładnych ryb, które kilkukrotnie wyginały haki. Rozłożyliśmy się także na opasce, ale ciągle rosnąca woda i płynąca coraz większa ilość syfu sprawiły, że byliśmy zmuszeni przenieść się gdzie indziej. Niestety i w nowym miejscu z czasem zaczęło pojawiać się coraz więcej ,,syfu''. Było wiele brudnej piany i bardzo dużo patyków, gałęzi, itp., które bez ustanku czepiały się o żyłki. Dodatkowo, woda, jak na ten poziom wody, była bardzo brudna. Ryba na nowym miejscu nie brała w ogóle (jeden jazgarz). Ale była piękna pogoda, która sprawiała, że było bardzo przyjemnie. Po godz. 20, zawinęliśmy się do domu.Co dał mi ten wypad? Woda stojąca: szukanie ryby oraz "zmiana" zestawu z napiętego do pełnego "luzu", dały efekt. Przy napiętej żyłce, tylko jedna ryba - delikatnie zapięty okoń a poza tym pojedyncze "pociągnięcia", które po najmniejszym oporze ustawały. Były to brania nie do zacięcia. Natomiast luźna żyłka to bardzo pewne brania i 6 ryb. Z wieczora i w nocy efekty tylko przy trzcinach, natomiast za dnia cisza. Jak się okazało bardzo szybko (bo już po pierwszym rzucie) ryby przeniosły się zdecydowanie w głąb wody z dala od trzcin. Węgorz zostaje zgłoszony do konkursu na Rybę Roku
Komentarze